Ariergarda Michała Świdra
Ponadczasowe wartości utajone „piękno - przypuszczalne dobro”, są od wielu lat głównym przedmiotem malarstwa Michała Świdra, autora m. in. wystawy zatytułowanych- Budowanie Katedry, nowojorskiej Pieśni nad Pieśniami, krakowskiej – Obróconych w Kamień, czy obecnej – Wyspy. Jego mistrzowski warsztat i natchnione wizje kreują niezwykły, oryginalny świat wzruszeń. Świat ciszy i kamiennego spokoju.
Już przy pierwszym spotkaniu z tą twórczością uderza jej niezwykła szlachetność i metafizyczny nastrój. Wszystko wydaje się być zanurzone w całkowitym bezruchu, zamarłe w półgeście, w zachwycie, zadumie, smutku. Alegoryczne postaci z jego fresków i płócien przesuwają się z wyrafinowaną elegancją, lirycznie, lekko i cicho; są nieco wyidealizowane – czyste i anielskie. Są podobne do siebie- podobne gesty, mimika, stroje, te same wąskie, migdałowe oczy. Tajemnicze, lekko przymrużone spojrzenia, jakby z innego świata, niedostępnego naszym ludzkim zmysłom, kreują niezwykła głębię psychologiczna i metafizyczną jego dzieł. Twarze – ludzkie, anielskie, androgeniczne i święte są odbiciem wnętrza człowieka (artysty), są liryczną synteza jego uczuć, nastrojów, przemyśleń i przeżyć.
Malarstwo Michała Świdra jawi się jako zwiastun nadziei, delikatny i jasny uśmiech do oglądającego, pełen otuchy i ciepła, niemalże dotykalnego fizycznie. Jest świadectwem na to, że wciąż potrafimy śpiewać. Być może zwiastuje nadejście nowej epoki i nowej sztuki, która – jak ktoś celnie zauważył – będzie pogłębiona duchowo. Czy nie do takich obrazów tęsknił nasz genialny – Cyprian Kamil Norwid, gdy głosił za Micheletem, iż przyszłością sztuki winno być wyrażanie dobra? Sztuka bowiem może być piękna jedynie, gdy jest dobra moralnie, a jak mówi sam artysta: Obrazy dobre moralnie to te, które mówią o jasnej stronie, które pomnażają Dobro i uwrażliwiają nas na nie.
Sto lat po śmierci Norwida, taka postawa nie wydaje się łatwa. Świat wyparł się pojęcia piękna; nie chce go, wstydzi się, walczy z nim – promując nonszalancję, obłudę i dyplomowane beztalencie. Piękno jest bowiem dla niektórych jak wyrzut sumienia, bo jest harmonią. Jest dobrocią, czystością i jasnością, która tracimy, ale do której wciąż tęsknimy. Jest wiernością i szacunkiem dla tradycji, jest wciąż aktualną, arystotelesową synteza dobra i prawdy.
Jednym z grzechów śmiertelnych kultury współczesnej jest to, że małodusznie unika ona frontalnej konfrontacji z wartościami najwyższymi. A także aroganckie przeświadczenie, że możemy obyć się bez wzorów ( zarówno estetycznych jak i moralnych), bo rzekomo nasza sytuacja w świecie jest wyjątkowa i nieporównywalna z niczym…Biedni utopiści, debiutanci w historii, podpalacze muzeów, likwidatorzy przeszłości podobni do owych szaleńców, którzy niszczą dzieła sztuki, ponieważ nie mogą wybaczyć ich spokoju, godności i chłodnego promieniowania (Zbigniew Herbert).
Osadzona w tradycji łacińskiej, wyciszona i – rzec by można – pokorna twórczość Michała Świdra jest hołdem złożonym przez współczesnego twórcę Starym Mistrzom – ich rzemiosłu. Telnetowi i w końcu ich dziełom budowanym na kanonie piękna, harmonii, równowagi, proporcji. Jego delikatne w kolorycie sceny narracyjne, często gładkie jak emalia, matowe, ale połyskliwe, złocone na wzór miniaturowego malarstwa średniowiecznych rękopisów zbliżają się do siennenskiego Duecenta i Trecenta. Jego doskonale wykończone malowidła na skórze czy desce, wyszukana kolorystyka, subtelna i poetycka linia rysunku, irrealizmem i dwuwymiarowością przywołują Duccia, Martiniego, Lorenzettich czy Sterano di Giovanni. Delikatny modelunek światłocieniowy, dopracowany kontur, zgaszona i stonowana kolorystyka dodają jego pracom nieskończonej finezji i…melancholii.
Mówię często, że należę do ariergardy, mimo tak ujemnego dzisiaj znaczenia tego słowa (teraz to przecież nic innego jak zacofanie), ale ariergarda naprawdę znaczy – tylna straż, a ja chcę się zaliczać do tylnej straży, która czegoś chroni, żeby nie zginęło, nie przepadło…(cyt. M. Świder).
Samotność i milczenie. Błądzenie za wewnętrzna wizją i nieustanne zmaganie się z warsztatem napinają myśli do granic, ale tych myśli się nie werbalizuje. Nie ma takiej potrzeby, kiedy obraz jest medium wewnętrznego z zewnętrznym. Dlatego przy okazji wywiadu, itp. każde zdanie może być bardzo kłopotliwe, bardzo niezręczne. Malarz ma malować. Tu początek i tu koniec…
- mówi o swej pracy Michał Świder. Jak nazywać więc nienazywane? Jak w słowach wyrazić to, co narodziło się w wyobraźni artysty?
Podobnie jak twórczość wielu późnośredniowiecznych mistrzów, tak jak dzieło Michała Świdra wyrasta z tradycji franciszkańskiej, która na fundamencie wiary wypowiada piękno stworzonego świata, piękno nawet najmniejszej i najzwyklejszej rzeczy, rośliny, czy zwierzęcia. Przy czym artysta, co trzeba mocno podkreślić, jest całkowicie świadom swojego talentu i posłannictwa:
Cały czas zdaję sobie sprawę, że jestem umieszczony w pewnym porządku stworzenia, więc gdy zaczynam malować, to nie mogę powiedzieć: nieważne co maluję, wszystko mi wolno…
Można więc wyczuć w twórczości Michała Świdra tę głęboką pieczołowitość z jaką oddaje się on niezwykle skomplikowanemu procesowi tworzenia (fresk), ale i bez trudu można odgadnąć jego dużą pewność siebie. Ta sztuka nie wyrasta bowiem ze słabości, naiwności, czy „dziecięcej pozy”, lecz ze świadomego wyboru:
Żaden twórca nie ma większego przeciwnika od samego siebie i nikt nie wątpi bardziej w to co robi, niż ona sam – jednak przyparty do muru – potrafi obronić i wizję, i wartości – najlepiej kolejnym wierszem, obrazem, utworem…
Nie trzeba znać się na malarstwie, nie trzeba się malarstwem interesować, a jednak nie można przejść obok tych obrazów bezrefleksyjnie. Obcowanie z nimi jest swego rodzaju misterium i objawieniem. Jest czymś niezwykle intymnym i niepowtarzalnym. Dowodzi, że sztuka współczesna może dostarczać dzieł promieniujących dobrem i pięknem, mających moc przemieniania nas w lepszych i wrażliwszych ludzi.
Jan Kazimierz Kapera, Nowy Jork